Wywiad
Jestem energetycznym wampirem!
Jak zostaje się doktorem na
uniwersytecie?
Za moich czasów były dwie drogi,
którymi można było podążać by zostać doktorem. Albo należało
zostać uczestnikiem studiów doktoranckich i to wtedy trwało
krócej, od 3 do 5 lat. Była też droga asystentury i to mogło
zająć nawet osiem lat.
Którą drogę Pani wybrała?
Studia doktoranckie. Natomiast droga
asystentury, to jest po prostu zatrudnienie na uczelni w charakterze
pracownika naukowo-dydaktycznego. Taki pracownik miał odpowiednio
więcej czasu na przygotowanie doktoratu, był do tego zresztą
zobowiązany, ponieważ awans czy pozyskiwanie kolejnych grantów, to
w sumie istota pracy na uczelni.
A można zostać doktorem, nie
będąc ściśle związanym z uczelnią?
Jest jeszcze jedna droga, tzn.
przygotowanie materiałów, realizacja badań do doktoratu we własnym
zakresie, poza formalną ścieżką. Kiedy jest się gotowym do
otwarcia przewodu to po prostu wybiera się odpowiednią uczelnię i
przystępuje do całej procedury. W takiej sytuacji oczywiście nie
jest się w żaden formalny sposób związany z uczelnią, wobec
czego jest niebywale trudno funkcjonować. Jeździ się na
konferencje za własne pieniądze, trudno o odpowiednią liczbę dni
wolnych, egzekwowanie wolnego czasu też nie jest łatwe. Czasem
pracodawca może potraktować takie dokształcanie jako coś dobrego,
wtedy pracownik ma odpowiednio więcej dni urlopu mu przysługuje i
jest mu trochę łatwiej z takim wsparciem. W innym wypadku jest to
taki doktorat „z wolnej stopy”.
Co zmotywowało Panią, by zostać
doktorem na uniwersytecie?
To była dość skomplikowana, a
zarazem oczywista decyzja. O tym, żeby uczyć marzyłam praktycznie
od dziecka, natomiast nie interesowało mnie bycie panią
nauczycielką w szkole podstawowej. Chodziło mi raczej o taki tryb
uczenia, który tak jakby „zapładnia” umysły, trochę je
pobudza do niezależności, do funkcjonowania na własny rachunek, do
zastanawiania się. Wydaje mi się, że od pewnego pułapu, może już
od szkoły ponadgimnazjalnej, a na pewno od studiów jest to możliwe.
Tutaj już można traktować tych, których się uczy trochę na
zasadzie partnerów, trochę na zasadzie takich „uczniów
podążających za mistrzem”, ale nie chodzi mi tutaj, by siebie
określać w roli mistrzyni. Bardziej by wzorować się na tym, co
robili to starożytny filozofowie, którzy skupiali wokół siebie
słuchających, poddawali pewne kwestie pod wątpliwość, podsuwali
pewne rozwiązania i w toku dialogu, współpracy umysłów
dochodzono do rozwiązań. Ten dialog i sianie pewnego zamętu,
wątpliwości jest właśnie możliwy na uniwersytecie. Ten kontakt z
młodymi, acz już dorosłymi osobami, to było moje marzenie.
Co jest najistotniejsze w pracy
na uczelni?
Kontakt z młodymi ludźmi. Młodymi
oczywiście w sposób umowny, zważywszy na grupę 40+ jaką mamy na
uniwersytecie. Każdy kto chce się uczyć, nawet 90-letni, jest
młody duchem. Miałam też zajęcia okazjonalnie na uniwersytecie
trzeciego wieku, to jest najlepsze audytorium z jakim miałam do
czynienia! Zdyscyplinowane, zainteresowane tematem, rozgadane, chcące
się nauczyć więcej, biorące udział w dyskusji.
Ale taka praca wymaga na pewno
ogromu energii, nie lepiej byłoby zająć się czymś bardziej
statycznym?
To raczej nie dla mnie. Mam bardzo
niecierpliwą naturę, szybko nudzę się różnymi rzeczami, dlatego
nie odnalazłabym się w takiej pracy jak np. księgowa lub
prawniczka. Natomiast bycie naukowcem, zwłaszcza aspekt dydaktyczny
tej pracy, kontakt z młodymi ludźmi, to jest dla mnie coś
świetnego. To daje mi możliwość ciągłego rozwoju. Bycie pewnym
trybikiem tej maszyny jaką jest uniwersytet niesamowicie
dyscyplinuje i mobilizuje. Dzięki temu, że jestem pracownikiem
naukowym, że jestem badaczem, mogę właściwie co chwilę zajmować
się czymś innym.
A skąd zainteresowanie
medioznactwem?
Ja wyewoluowałam z wydziału
filologicznego, gdzie wybrałam studia polonistyczne. Nie było wtedy
dziennikarstwa jako osobnego kierunku, ale była mowa o tym, że
uniwersytet uruchomi cztery specjalizacje, w tym właśnie
dziennikarstwo. To nigdy nie nastąpiło, przynajmniej nie w moich
czasach, zdaje się, że później miało kształt trochę takiej,
wciąż jednak nie pełnej, dziennikarskiej specjalizacji. Pewne
elementy komunikacji dziennikarskiej wprowadzono do programu,ale to
nie było jakoś specjalnie profesjonalnie realizowane, raczej siłami
filologów, literaturoznawców i kulturoznawców z naszego
uniwersytetu.
Jak sobie więc Pani poradziła z
tym brakiem wymarzonego kierunku?
Musiałam swoje zainteresowania
rozwijać na własną rękę. A to, proszę mi wierzyć, nie było
łatwe, bo wtedy w całym województwie kujawsko-pomorskim nie było
mowy o dziennikarstwie czy medioznactwie. Wtedy, w latach 90-tych
właściwie kilka ośrodków w kraju, bodaj Poznań, Warszawa, Kraków
mogły się pochwalić takim kierunkiem. W każdym razie ważna w
moim wypadku okazała się być praca magisterska, gdzie mogłam
pracować nad własnym projektem badawczym. Wybrałam też dobrego
promotora, który interesował się tak zwanymi paraliterackimi
gatunkami, czyli reportażem, felietonem, esejem. Udało mi się też
nawiązać współpracę z prof. Maciejewskim, co mnie zmotywowało,
by wybrać badanie felietonów Kisiela. Najpierw pracowałam nad
jednym cyklem, a następnie w ramach doktoratu, którym się zajęłam
dwa lata po ukończeniu studiów zaczęłam badać wszystkie
felietony jakie Kisiel opublikował na łamach „Tygodnika
Powszechnego”?
Dlaczego dwa lata po studiach?
Po studiach polonistycznych,
studiowałam jeszcze podyplomowo dziennikarstwo, postanowiłam
zrealizować marzenie z młodości licealnej więc wykorzystałam
to, że takie studia wreszcie się pojawiły.
Pozostając przy tematyce
felietonów Kisiela, książka jaką napisała Pani w 2012 roku,
gdzie zajmuje się Pani jego pisarstwem, jest oparta na Pani
doktoracie?
Tak, to jego rozszerzona wersja ,
ponieważ, zmieniono niektóre fragmenty pracy i ostatni fragment
dotyczący kondycji współczesnego felietonu został napisany jakiś
czas później. Felietonem zresztą zajmuję się praktycznie cały
czas, ponieważ jest to forma, która wciąż ewoluuje i fascynuje.
Później nastąpiły kolejne
publikacje, ukazujące się co roku. Czy w 2015 roku można
spodziewać się kolejnej książki?
Tak, tak, niedługo! Właśnie
jestem na etapie korekty autorskiej swojej pracy habilitacyjnej,
która będzie poświęcona funeralności w mediach.
Temat śmierci w mediach to dość
rzadko poruszana kwestia. Nie wiem czy widziałem jakąkolwiek
publikację na ten temat.
Takie publikacje są przede
wszystkim za granicą, jest nawet bardzo ciekawy, bardzo wysoce
wyspecjalizowany periodyk „Omega”, czasopismo dotyczące śmierci
i umierania, szeroko rozumianego. Od zwyczajów funeralnych różnych
kultur, przez obecność śmierci w mediach, aż po takie kwestie
bardziej techniczne i finansowe, typu tanatopraksja [zabieg
polegający na zabezpieczeniu ciała zmarłego przed rozkładem –
przyp. Red.] czy funkcjonowanie
zakładów pogrzebowych. Jest to więc tematyka zajmująca różnych
badaczy od językoznawców lub antropologów, aż po ekonomistów.
Spotkałam się z angielskimi książkami dotyczącymi rytuałów
funeralnych w mediach, które dotyczyły reakcji mediów na śmierć
Michaela Jacksona czy innych znanych postaci. Na polskim rynku
publikacji naukowych zdaje się, że takie prace nie powstały, a na
pewno nie ma monografii na temat śmierci polityków, którzy zginęli
w katastrofie pod Smoleńskiem. Bo tego dotyczy konkretnie moja
praca.
A skąd taka
ambicja by poruszać tak trudny temat? Myślę, ze mogłaby pani
znaleźć tematy prostsze, które wymagałyby mniej pracy?
Faktycznie, to
bardzo wyczerpujący emocjonalnie temat. Przez pięć lat siedziałam
w tekstach i obrazach w jakiś sposób dotykających śmierci. Jest
to jednak bardzo trudne, pracowanie z tym wszystkim. Ja już się
oswoiłam z tymi obrazami, ale kiedy pokazuje studentom ilustracje,
fotografie prasowe czy filmy dokumentalne to proszę mi wierzyć
bywa, że ludzie spuszczają wzrok, wbijają wzrok w ławki. Czuje
wtedy pewien dyskomfort psychiczny i emocjonalny. Czasami mam wręcz
wyrzuty sumienia, że ich tak tą śmiercią „zarażam”.
Natomiast ja mam taką endecję do podejmowania się trudnych zadań,
co mnie potem kosztuje bardzo dużo. Na tym też jednak polega
przyjemność badacza.
Katastrofa
smoleńska to bardzo drażliwy temat, zwłaszcza, że po dziś jest
wykorzystywana w sposób polityczny. Co Panią zmotywowało, do
podjęcia tego tematu?
Ja z tym tematem
zżyłam się od początku. Kiedy była katastrofa smoleńska byłam
w pracy. To było dla mnie traumatyczne doświadczenie, bowiem
studenci byli totalnie rozbici, rozkojarzeni, nie szło zresztą
prowadzić zajęć w tym dniu. I kiedy wróciłam do domu, od razu
wsłuchiwałam się we wszystkie audycje radiowe i przekazy
telewizyjne. Kupiłam też wszystkie możliwe dodatki, które się w
tym dniu ukazały. Pojawiła się myśl, że dzieje się coś
istotnego, że zaczyna się mówić o różnych osobach z tej
feralnej delegacji w taki sposób, w jaki nie mówiło się przez
poprzednie lata. Nagle pojawił się zwrot, wszyscy kierowali się
zasadą, że o zmarłych mówi się albo dobrze albo wcale.
Skontaktowałam się więc z panem dziekanem, któremu pokazałam, że
dzieje się coś bardzo istotnego od strony komunikacyjnej. I pan
dziekan od razu powiedział, bym się tym zajęła. Piętnastego
czerwca już przesłałam mu kilkunastostronicowy konspekt, dziekan
pochwalił hipotezę i tak następne kilka lat poświęciłam na
badanie tego.
Czyli, jak
widzę, badaczem jest się non stop?
Tak, tego się
nie wyłącza, nie da się od tego w pewien sposób uciec
Widać to też
w social media, gdzie jest Pani bardzo aktywna. Skąd taka chęć,
czy te portale służą głównie przekazywaniu informacji, czy
bardziej do pewnego kreowania wizerunku?
Każdy kto korzysta z social mediów w pewien sposób kreuje swój
wizerunek. Ja też nie wrzucam tam postów o tym jak smakowały mi
wczorajsze parówki, tylko staram się starannie dobierać
informacje, które mogę opublikować. Staram się też nie
odsłaniać „kuchni domowej”, tylko bardziej tę kuchnię
medialną czy komunikologiczną. Chętnie komentuję, wciągam ludzi
w dyskusję, ujawniam też swoje poglądy, które określiłabym
mianem feministycznych, chociaż ja nie jestem zapiekła
ideologicznie. Ten feminizm rozumiem raczej jako pochylenie się nad
wszystkimi słabymi. Więc jeżeli mężczyznom dzieje się krzywda,
jeżeli są nierównouprawnieni w jakimś aspekcie, a w Polsce mamy z
tym do czynienia na przykład w kwestii opieki nad dziećmi, to też
staję po ich stronie. Uważam, że przede wszystkim należy
niwelować nierówności, jakie występują.
A co z
Twitterem, tam też widać dużą Pani aktywność?
Tak jest jeszcze
Twitter. Ogólnie internet daje masę możliwości, także naukowych.
Ostatnio skończyłam kurs e-learningu, który, wymagał ode mnie
mnóstwo pracy, ale też poszerzył moje umiejętności. Znajomość
nowych mediów uważam za swój pewien obowiązek. Muszę podążać
za studentami. Nowe media to ich żywioł, coś z czym dorastaliście.
Moja kilkuletnia córka już żywo reaguje na smartfony, tablety czy
różne gry wideo. To zmusza mnie do rozwijania się, nie mogę
zlekceważyć pewnych narzędzi, które teraz istnieją. Jeżeli chce
być nowoczesnym naukowcem to muszę za studentami, urządzeniami czy
aplikacjami nadążać. Ta znajomość otwiera wiele nowych drzwi.
Na portalu Amazon już można znaleźć wiele publikacji poświęconych
gatunkom wypowiedzi dziennikarskich czy medialnych na urządzenia
mobilne .
Czyli już
internet to zbyt szerokie podejście, już pojawiają się prace
zawężające do samego nośnika tych wiadomości?
Tak, właśnie
tak. Skupione na tym jak się konstruuje wypowiedź jeżeli ona ma
być prymarnie prezentowana na przykład na smartfonie. I właśnie,
gdybym nie była użytkowniczką takiego urządzenia to nie znałabym
tego, musiałabym bazować na relacjach i wiedzy innych.
Czyli ten
kontakt ze studentem jest kluczowy? I nie musi się to odbywać na
takich relacjach, że wykładowca nakazuje, lecz bardziej na takich
naturalnych, gdzie istnieje współpraca.
Tak, to jest
teraz ważne. Współpraca na zajęciach dużo mi daje. Ja jestem
przeszczęśliwa, że mogę tu pracować i mieć kontakt ze
studentami, bo jestem trochę jak wampir i wysysam energię z młodych
ludzi. To jest wielki przywilej, nie każdy nauczyciel akademicki się
do tego przyzna, ale uważam, że kontakt z młodymi ludźmi to coś
co mnie trzyma w szyku, dodaje energii, powoduje, że dalej dziwie
się światem i dla mnie jest to ogromnie satysfakcjonujące.
Zwłaszcza jak trafi się człowiek, który zadziwi. Tutaj podać
mogę przykład z teraz, studenta, którego znam od pierwszego roku,
pana Patryka Hubalę. Przygotowuje on projekt, ponieważ po studiach
dziennikarskich chce iść do szkoły filmowej. I jestem
przeszczęśliwym człowiekiem, bo ten młodzieniec, o którego
talencie wiedziałam od pierwszego semestru, wykonał fenomenalny
film, który jest czymś w rodzaju portfolio, niezbędnego by móc
starać się o miejsce w szkole filmowej. I kiedy patrzę jak
świetnie ten człowiek to wszystko przemyślał, jak świetnie to
zrealizował, jak to wszystko jest spójne i estetyczne to czuję
wielką dumę. Jak coś się moim studentom udaje, jak coś jest
zachwycającego, czy nawet jeżeli widzę po prostu wasze postępy,
jak się rozwijacie przez te lata spędzone tutaj, to czuję ogromną
satysfakcję.
A patrząc
już w przyszłość, czy wyobraża sobie Pani, że za piętnaście
czy dwadzieścia lat nadal Pani pracuje na Uniwersytecie Mikołaja
Kopernika?
Tak, mam
nadzieję, ze tak będzie. Oczywiście liczę, że ta praca zostanie
wzbogacona o nauczanie za granicą, tak jak udało mi się już raz
wyjechać. Wierzę, że w przyszłości będzie to znów możliwe,
już w wymiarze większym, niż tylko kilka godzin. Marzą mi się
projekty zespołowe, w których będę członkiem, a może nawet
kierownikiem. Liczę też, że kiedyś będę taką szczęściarą,
że ktoś zza granicy włączy mnie do swojego zespołu. To jest
istotne, że poza kontaktem ze studentami uczelnia daje też
możliwość pracy z innymi badaczami,w ramach projektów czy
konferencji. Liczę też, że rozwinie się nasz Media Lab i uda się
to przełożyć teorię na bardziej praktyczną wiedzę i
kwalifikacje, które pozwolą na organizację przez nas szkoleń czy
utworzenie portali. Tak by kształcić nie tylko studentów i
pracowników, ale też wykonywać usługi na rzecz biznesu i
administracji publicznej.
Faktycznie,
nawet w badaniach można zobaczyć, że w Polsce współpraca między
uniwersytetami, a przedsiębiorstwami kuleje
Tak, i
medioznactwo czy cała katedra jaka działa na wydziale politologii i
studiów międzynarodowych jest tutaj uprzywilejowana i trochę
zmuszona do współpracy, bardziej niż np. kierunki filologiczne,
pedagogiczne czy inne.
Są też
liczne opinie, które dyskredytują polski dorobek naukowy,
wskazując, że jesteśmy daleko za zachodem.
My wcale nie
odstajemy od zachodniego świata ani pod względem wyników badań,
ani pod względem stosowanych metod. Oni mają może trochę inne
pieniądze, inne narzędzia. U nas problemem jest czasem zakup
programów komputerowych do analizy tekstu,a oni tym wszystkim
dysponują od lat, oni się nie bawią w takie badania, które u nas
są przedstawione w podręcznikach metodologicznych. Po prostu
wrzucają określone korpusy do komputera, który to przetwarza
zgodnie ze zdefiniowanymi procedurami.
Na sam koniec
chciałbym zapytać się o kwestię bardziej związaną z życiem
prywatnym. Znalazłem informację, że jedną z Pani pasji jest
podróżowanie, to prawda?
Lubię wszelkie
podróże. Relaksuje się w wiejskim klimacie, półdzikim, najlepiej
bez ludzi. Bardzo lubię lasy, łąki, zwłaszcza te podmokłe, gdzie
można zobaczyć piękną wierzbę, trochę rozpadającą się,
której widok chwyta za serce. Uwielbiam i mam takie miejsce, gdzie
mogę odpocząć i np. uprawiać nordic-walking. Ale na taką wieś
to najlepiej na własnych nogach. Daleka podróż to już raczej nie
egzotyka, nie kręcą mnie te klimaty. Bardzo lubię duże
metropolie, bo one oferują bardzo ciekawą strukturę społeczną,
niebanalną architekturę i mają pełno miejsc, gdzie można
zgłębiać kulturę. Dlatego w maju, przy okazji wyjazdu do
Brighton, odwiedzę pewnie Londyn, chociaż tam już mało jest
miejsc nieznanych mi. A chciałabym zobaczyć na pewno Paryż,
chociaż największym marzeniem wciąż jest Nowy York. Chciałabym
tam spędzić chociaż tydzień i odwiedzić rozmaite, kultowe już
miejsca.
0 komentarze: